Mamy Światowy Dzień Zapobiegania Samobójstwom. Wbrew temu, co mówią miłośnicy starych, dobrych czasów, kiedy to ludzie mieli szacunek do życia, nikt nie był pozostawiony samemu sobie, a po ulicach popierdalały jednorożce – problem odebrania sobie życia był obecny wśród ludzi od zawsze. A skoro był – to i ludzie potrafiący pisać sensowne rzeczy poświęcali mu miejsce na kartach swoich utworów. Poznajcie troje samobójców, którzy żyli i zginęli na kartach literatury i których śmierć przeorała moją świadomość.
- Anna Karenina. Klasyk wśród samobójców – piękna i dumna kobieta, w tle rosyjskie imperium, patriarchat, miłosna obsesja. Tołstoj stworzył bohaterkę, która wywołuje w czytelniku skrajne uczucia – raz jest to podziw, kiedy indziej litość i współczucie, a w pewnych momentach czytelnik ma ochotę krzyczeć do Anny „co ty odpierdalasz?!”. Bohaterka z jednej strony od początku wydaje się mieć na sobie wyrok śmierci – po prostu nie pasuje do społeczeństwa, w którym żyje. Z drugiej strony – ma wyjątkowo silne tendencje autodestrukcyjne, niszczy samą siebie równie namiętnie, co kocha Wrońskiego. Kiedy Karenina rzuca się pod pociąg, ja mam ochotę wrzucić tam cały świat.
- Zenon Ziembiewicz. Nienawidzę tego kolesia całym sercem. Niewielu bohaterów literackich budzi we mnie takie obrzydzenie, jak ten typ z Granicy, który zjebał życie dwóm kobietom, swojemu dziecku i na końcu odebrał je sobie. Zenon obiecywał sobie, że nigdy nie powtórzy błędów swoich rodziców – ojciec ruchał wszystko co się rusza, matka udawała, że jest ponad to i upajała się swoją rolą męczennicy. Ziembiewicz jednak jest równie głupi, co pełen pychy – powtarza schemat rodzinny i tłumaczy się sam przed sobą, że „on jest inny”, że „taka sytuacja”, że „to zupełnie nie tak”. Nie umie wziąć odpowiedzialności za własne życie – chciałby je urządzać innym, udziela się społecznie i nawet robi karierę, ale od środka toczy go zło. Jego śmierć to dla czytelnika przestroga – pewnych granic przekraczać nie wolno.
- Erika Kohut. Pianistka to arcydzieło mózgojebni, książka absolutnie wybitna, która sprawia, że nic nie jest takie, jak przed jej przeczytaniem. Erika jest ofiarą toksycznej matki, z którą – mimo wieku blisko 40 lat – nadal śpi w jednym łóżku. Matka obsesyjnie ją kontroluje, mężczyzn przedstawia jej jako zagrażających i złych. Nic więc dziwnego, że kiedy Erika poznaje młodego samca, zakochanego w niej bez pamięci, ich relacja robi się tak sadystyczna i chora, że Christian Grey wychodzi na lamusa. Niewiele rzeczy rozdarło mi serce tak, jak finałowa próba samobójcza pianistki.
A może ktoś z Was dopisałby tutaj pewnego bohatera Żelbetonu?